Młodzi, wykształceni durnie z wielkich miast
2010-12-27 16:12:21Mamy okres świąteczny, a w święta mówi się zawsze prawdę – jakość szkolnictwa wyższego w Polsce jest po prostu słaba. Rośnie nam grupa łatwych do zmanipulowania magistrów bez ani jednej przeczytanej książki na studiach, którym jednak nie przeszkadza to, aby uważać się za bardzo inteligentnego.
Dzisiaj każdy młody chce różnić się od reszty. Należeć do elity społecznej, intelektualnej i mieć jak najlepsze perspektywy na przyszłość – jednym słowem mieć wszystko to, co pozwala się zamknąć się w ramach – „młody, wykształcony, z wielkiego miasta”. Pozornie oznacza to same superlatywy – jest się człowiekiem z szansami na dobrze opłacaną pracę (także poza granicami kraju), kosmopolitycznym, ze znajomością co najmniej dwóch języków obcych, odcinającym się od obciachowego polskiego ciemnogrodu, a przede wszystkim otaczającym się tak samo myślącymi i dobrze rokującymi ludźmi. Już na samym starcie ma się wszystko to, czego nie mieli nasi rodzice, nie mówiąc już o dziadkach. Tyle tylko, że w naszym pokoleniu liczba ludzi bezmyślnych, ślepo przyjmujących punkt widzenia innych bez jakiejkolwiek własnej refleksji jest po prostu przerażająca.
Ten rzekomy „kwiat młodzieży” i przyszła elita w gruncie rzeczy nie mają żadnej przesłanki do tego, żeby tak się nazywać, Przede wszystkim jednak nie mają żadnego racjonalnego powodu, żeby czuć się lepszym od innych. A przecież uważają, że są lepsi od wszystkich – starych ludzi, katolików, wyborców PiSu czy reszty rówieśników, która już pracuje w fabryce i pewnie przepracuje tam całe życie. Jeżeli rzeczywiście tak bardzo górowaliby intelektualnie nad tymi będącymi w wycofaniu grupami, to wymagałoby się od nich trochę większej błyskotliwości, ale dużo łatwiej i wygodniej jest im przyjąć poglądy serwowane przez wiodące, „bezstronne” media. Młodzi konsumują papkę, której bezrefleksyjnie wierzą i nie myślą własnym mózgiem, kiedy nie muszą. To niestety wina systemu edukacyjnego – tam gdzie są solidne dziury w wykształceniu, jest miejsce na wciskanie propagandy.
„Młodzi, wykształceni, z wielkich miast” są inteligentni, bo przecież studiują ze dwa kierunki, mają jakiś tam dyplom i certyfikat, do tego obejrzeli kiedyś parę ambitnych filmów, przeczytali jedną książkę Cortazara. Tylko co po tych dyplomach, co po tych fakultetach, skoro wystarczy 5 minut, aby się zorientować, że ma się do czynienia z łatwym do sterowania matołem, który nie ma żadnych głębszych horyzontów umysłowych ani tym bardziej ideologicznych. Młodzi w porażającej większości nie są w stanie zużytkować swojej wiedzy, nie potrafią przetworzyć informacji w głowie tak, aby dojść do własnego wniosku. Do wyrażania pozornie własnych poglądów wystarczą dzisiaj już tępe klisze i nieskomplikowane emocje. W świecie wszechobecnych środków masowego przekazu łatwo o różne opinie, spośród których jedną zawsze da się przyjąć bezkrytycznie jako swoją. Jednak pod tym płaszczykiem pozornego oczytania i inteligencji, o który nietrudno przy nieustającym bombardowaniu informacjami, zawsze siedzi naga prawda. Młodzi ludzie (słusznie nazywani z racji tej bezmyślności lemingami) deklarują niechęć do polityki, ale w przeważającej większości powiedzą, że nienawidzą (zauważcie, że takie jest właśnie nacechowanie emocjonalne takich stwierdzeń! Mało kto powie, że nie lubi, nie zgadza się, uważa, że nie ma racji, tylko przechodzi od razu do nienawiści) czy to Kaczyńskich, kleru czy faszystów. Oczywiście nie są w stanie uzasadnić tego sądu, bo trzeba byłoby na początku wiedzieć, co to w ogóle jest „faszyzm”, czym był kiedyś i czym jest teraz, ale to wiązałoby się z wyjściem poza najprostsze schematy. To jest dla nich za trudne. Biorą wszystko z połykiem, co serwują im rzekomo „obiektywne i elitarne media”, bo okazało się, że byli w stanie zrozumieć, o co chodzi w materiałach przez nich opracowanych. Zrozumiałem, czyli nie jestem debilem, jestem już elitą! Spróbujcie natomiast powiedzieć komuś takiemu, że to, co mówi, to oznaka intelektualnego zacofania – jak się wtedy obruszy! To kolejny interesujący aspekt społeczeństwa – każdy jakoś przełknie nazwanie go brzydkim, brudnym, leniwym, ale tak samo każdy obrazi się za epitet „nieinteligentny”.
Tu właśnie leży wina systemu – szkoły wyższe produkują tabuny zarozumiałych ludzi, którzy nie łakną wiedzy, nie przyswajają sobie nowych wiadomości i nie dokształcają się na własną rękę. Takie lenistwo intelektualne niestety rzadko kiedy jest piętnowane na uczelniach (zwłaszcza na uniwersytetach, politechniki według moich obserwacji wypadają pod tym względem dużo lepiej), bo te już dawno przestały się różnić od szkół średnich - koniec końców każdy przecież zda i postawi sobie przed nazwiskiem trzy literki. Nie spełniają one jednak przede wszystkim swojego podstawowego założenia – nie uczą myśleć po swojemu, zamiast tego forując bezmyślne powtarzanie czegoś na pamięć i zamykając wiedzę w łatwych do zrozumienia formułkach. Nie jest dzisiaj wyjątkiem spotkanie absolwenta wyższej uczelni, który nie wie absolutnie podstawowej rzeczy z wiedzy ogólnej. Kiedyś dla osoby mieniącej się byciem inteligentem był to powód do wstydu. Dzisiaj oglądamy rozdziawioną gębę, że po co to wiedzieć, skoro wszystko można przecież znaleźć w internecie. Kogo obchodzi, że coś trzeba mieć przede wszystkim w głowie? Młodzież jest dzisiaj zbyt gnuśna, żeby to zmienić i co chyba najgorsze, często zbyt głupia, żeby to zrozumieć. I tak przekazują ci „młodzi, wykształceni” swoje racje jak goryle w dżungli – kto głośniej krzyknie, ten ma rację. Dyskutują o historii, gospodarce, religii, polityce, które są dla nich terra incognita – jak tu się dziwić, że chrześcijaństwo znają z książek Dana Browna (jak deklarował choćby nieskończony w swej żałosności Dominik Taras), Wojciech Jaruzelski to poczciwy dziadzio w okularach, a całkowicie nieistotny z punktu widzenia kraju spór o krzyż ograniczyli do tego, że moherowe berety chciały pod Pałacem Prezydenckim postawić pomnik Kaczyńskiego. Ilu znacie takich delikwentów? Bo ja mogę wymieniać ich już na setki. Kto z tych ludzi wie np. kto ten pałac postawił i co to w ogóle był ten stan wojenny? Ano właśnie. A z czego bierze się to wręcz śmieszne poczucie własnej wyjątkowości? Chyba właśnie z głupoty i braku świadomości swoich własnych ograniczeń, a wszak jak mówi chińskie przysłowie „kto wie, że jest głupcem, już głupcem nie jest”. Jest też inne wyjaśnienie – zwykły strach. Polska to taki dziwny kraj, w którym zawsze lepiej jest równać do przeciętności i nie wybijać się nad innych w żaden sposób, a że nadeszły czasy, w których byle debil może uznawać się za elitę...
Wykształcenie nie jest dzisiaj wartością samą w sobie. Tytuł naukowy przed nazwiskiem oraz często idący za tym w miarę niezły status materialny absolutnie nic nie oznaczają, a zaskakująco często okazuje się, że ci ludzie reprezentują sobą biedę. Naturalnie opisywane zjawisko nie sprowadza się wyłącznie do ludzi, których głupotę łatwo zdemaskować. Obejmuje także osoby naprawdę inteligentne, pozornie mocno stąpające po ziemi – i tu chyba właśnie decydujące okazują się kompleksy i brak wiary w siebie. W tym miejscu niepoślednią rolę odgrywają media – perfekcyjnie opanowany został model manipulacji młodymi, którzy w dużej mierze zawsze aspirują do bycia elitą i rzadko potrafią znieść sytuację, gdy nie są w mainstreamie. Media takie TVN czy „Gazeta Wyborcza” tworzą sztuczny podział na „młodych, wykształconych, z wielkich miast”, którzy są postępowi, europejscy i patrzą z uśmiechem na przyszłość oraz na całą resztę durniów, dla których ważne są tak nieistotne rzeczy jak chociażby narodowa godność czy historia. Tylko, że z kogo wtedy wychodzą kompleksy? Kto boi się, jak będzie go postrzegał Zachód (od razu odpowiem: wszystkie kraje na Zachodzie mają nas gdzieś, każdy pilnuje wyłącznie swojego interesu), kto uznaje, że to siara być Polakiem, że to głupie demonstrować jakiekolwiek oznaki patriotyzmu i że jesteśmy i zawsze będziemy zaściankiem nowoczesnej Europy? I kto wtedy pyta, czyja to wina? Kiedy jest paragraf, znajdzie się i winny. A są to właśnie ci co nas „kompromitują przed światem” - starsi, gorzej wykształceni, z mniejszych miast albo wsi. Oni są ciemnogrodem, moherami i to przez nich wstyd przyznać, że jest się Polakiem. Taki intuicyjny, bezrefleksyjny i całkowicie idiotyczny podział młodym bardzo odpowiada, bo można się nim cholernie dowartościować – starzy są przecież tacy ograniczeni, nie rozumieją świata i widzą tylko to, co chcą wiedzieć. Nie wiedzą, że prawda jest bolesna niczym kołek w tyłku – młody w naszych obecnych warunkach oznacza nic więcej niż głupi, naiwny, niedoświadczony.
Bo też przyjrzyjmy się temu, jakie są korzenie „młodych, wykształconych, z wielkich miast”. Można to równie dobrze opisać jednym słowem – wstyd. Studenci, którzy zjechali do Warszawy, Krakowa czy Wrocławia to w 3/4 przyjezdni z małych miast, a w metropolii zaczepili się jako pierwsi z rodziny. Pochodzenie to dla nich powód do ciągłych kompleksów, stąd starają się od niego cały czas odcinać i udawać prawdziwych miastowych. Wstydzą się przed swoimi rówieśnikami, ze ich dziadkowie mają w domu portret Piłsudskiego, chodzą do kościoła na szóstą rano i słuchają Radia Maryja. Wstydzą się swoich rodziców, którzy nierzadko wypruwali swoje flaki, żeby zapewnić im jak najlepszy życiowy start, bo teraz kojarzą im się jedynie z oglądaniem „M jak miłość”, kopaniem kartofli na działce, kombinowaniem na boku i kłótnią o poplamiony obrus przy wigilijnym stole. Udało im się uciec z mizeroty małego polskiego miasta, w którym nic się nie dzieje, bo są albo byli studentami. Ale nie liczmy, że na tych studiach w ich mózgach zakiełkuje coś innego poza bezmyślnością, bezrefleksyjnością i kretyńskim małpowaniem tych, którzy są jeszcze wyżej od nich i do których chcą równać. Łatwo bowiem rozpoczynając karierę w nowym mieście wskoczyć w nowe buty, tyle że niejednokrotnie niemożliwe okazuje się wyjęcie z tych butów słomy.
Jerzy Ślusarski
(jerzy.slusarski@dlastudenta.pl)